Relacja z Pekinu - część III

Podróż do Chin od zawsze była moim marzeniem. Foto: Mateusz Jakubowski
Linki do poprzednich części relacji: CZĘŚĆ I , CZĘŚĆ II
Nie spałem przez ostatnie dwa dni. Przez zmianę czasu nie mogłem zmrużyć oka, dlatego nie traciłem czasu na leżenie w łóżku i intensywnie zwiedzałem Pekin. Teraz jestem w pokoju, totalnie nieprzytomny. Po ponad 30-tu godzinach bezsenności opadam na łóżko, zasypiam natychmiast. Bez prysznica, w brudnej koszulce i śmierdzących skarpetkach.
Przebudzam się. Nie wiem ile czasu spałem, nie mam nawet pojęcia która jest godzina. Wiem za to, że ktoś jest w moim pokoju. Do tej pory przyszło mi spać samemu w sześcioosobowym roomie, liczyłem się więc z tym, że w końcu kogoś mi dorzucą. Mój współlokator zapala światło w przedpokoju i zmierza w moim kierunku. Udając śpiącego, pilnie śledzę każdy jego ruch. Towarzysz siada na łóżku obok. Intensywnie mi się przygląda. Wzdycha i ociera pot z czoła (w pokoju było 30 stopni i niedziałająca klimatyzacja). Gość łapie za pilota do klimatyzacji i naciska wszystkie guziki po kolei. Nic. Wstaje i podchodzi do niej. Coś sprawdza, wciskając dalej guziki i dziwiąc się, dlaczego nie działa. Nie daje jednak za wygraną. Rzuca klimatyzacji wyzwanie i zaczyna się z nią szarpać. Trzyma klimatyzator i ciągnie za niego. Dalej nie widać żadnej chęci współpracy ze strony klimatyzatora, ale co z tego! Mój towarzysz zaczyna ciągnąć jeszcze mocnej. Szarpie za klimatyzację jak student za klamkę od dziekanatu. Na moich oczach rozgrywa się epicka bitwa. Kto wygra? Czy są przewidziane jakieś nagrody? Co z przegranym? Już miałem dyskretnie wykraść się po popcorn i colę, aż tu nagle trach! Klimatyzacja strzela, lecą iskry, a następnie gasną wszystkie światła. W pokoju (bez okien) zapadają egipskie ciemności. „Shit! Fuck! Damn!!!” – rzuca pod nosem mój nowy współlokator i próbuje dojść (tak mi się zdaję) do drzwi wyjściowych. „Fuuuuuuuck!!!!!” – krzyczy na całe gardło, podczas gdy po pokoju rozlega się niemiły trzask. To zapewne duży palec u nogi spotkał się z nogą od łóżka. Bad Romance. Gość sycząc rusza dalej. Mozolnie pokonuje każdy centymetr, wierząc, że w totalnych ciemnościach uda mu się dotrzeć do wyjścia. Jeden kroczek, druki kroczek. Bum! Moje łóżko trzęsie się, a na mnie, całym swoim cielskiem, wpada mój nowy współlokator. Poznajcie Sancheza.

Sanchez. Foto: Mateusz Jakubowski
Zrywamy się z łóżka. Teraz to sprawa naszej dwójki
Witamy się, wysłuchuję przeprosin i lecimy dalej. Szukam telefonu, aby oświetlić drogę. Sięgam pod poduszkę. Jest. Oświetlam otoczenie i dochodzimy do drzwi wyjściowych. Wypadamy na korytarz. Ciemno. W całym hotelu. Wielkie poruszenie, Chińczycy biegają z latarkami, a Sanchez udaje chwilowo zdziwionego, ale w końcu przełamuje się i zaczepia obsługę hotelową. Zabiera jednego faceta do nas do pokoju i wskazuje na klimatyzację. Chińczyk kiwa głową i rozpoczyna oględziny. „Cigarette?” – spytałem Sancheza, częstując go papierosem. „Yes” – odpowiedział, sięgając po jednego. Wychodzimy z pokoju, pewnie będzie to trochę trwać. Siadamy na korytarzu i rozmawiamy.
Sanchez, a właściwie Miguel (pozwolił mówić na siebie Sanchez - zawsze chciałem mieć Sancheza, kolegę z Meksyku), pochodzi z Meksyku, gdzie pracuje w fabryce Samsunga. Przelot do Chin zafundował mu pracodawca – wybrano go najlepszym pracownikiem (kwartału bądź półrocza), za co wysłano go na wczasy. W Chinach jest już prawie dwa tygodnie. Jego wycieczka dobiega końca – był w Kantonie, Szanghaju i Hong Kongu, teraz przyjechał do Pekinu na 2 dni skąd wróci ostatecznie do Ameryki. Sanchez ma 28 lat, wyglądem przypomina typowego Latynosa. Jest bardzo oczytany i inteligentny. Cieszy się, że interesuję się historią. Strasznie zaimponował mu fakt, że znam trochę faktów związanych z przeszłością Meksyku. Z pasją w oczach opowiadał mi o swoim bohaterze, Quauhtemocu, czy hiszpańskiej inkwizycji, wziętej przez Azteków za gniew Boga Quetzalcoatl. Był również bardzo ciekawy o Polskę, wypytywał, czy znane są już fakty dotyczące tego, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku w 2010 roku.
Po pewnym czasie nastała światłość.
Nie wiedziałem nawet, która jest godzina. Wiedziałem tylko, że muszę iść spać bo na oczy już nie widzę. Za oknem zaczynało się robić jasno ale nie interesowało mnie to. Nie spałem dwie noce i chciałem się w końcu wyspać. Ponownie rozwaliłem się w swoim łóżku i natychmiast zasnąłem. Gdy wstałem, dochodziła 12. Przedostatni dzień w Chinach, a ja tak go sobie skróciłem! Byłem zły na siebie, ale prawda jest taka, że nie dałbym rady wstać wcześniej po dwóch dniach bez zmrużenia oka. Wychodząc na papierosa odechciało mi się wszystkiego – za oknem ulewa! Było strasznie zimno i mokro, no ale trudno. W taką pogodę zwiedzanie nie ma sensu, dlatego postanowiłem, że przedostatni dzień poświęcę na zrobienie sobie zakupów do Polski oraz na zakupienie pamiątek dla bliskich.
Zgarnąłem Sancheza i ruszyliśmy razem na miasto.
Najpierw poszliśmy na chińszczyznę, później pojechaliśmy ponownie do Silk Market. Kupiłem sporo „tradycyjnych” pamiątek – figurki Buddy (10 yuanów za 6 sztuk), smoków (20 yuanów), magnesy, zawieszki itp. Postanowiłem, że przywiozę znajomym okulary, dlatego powróciłem do sklepu Xiuxiu, uśmiechniętej Chinki, o której pisałem w III części relacji. Wspominałem w niej, że dziewczyna bardzo chciała się ze mną umówić, ale brałem to za chwyt marketingowy. Chyba się myliłem. Xiuxiu wybuchła wielką radością, gdy tylko mnie zobaczyła. Szybko chwyciła mnie za ręce i wciągnęła do sklepu. Za mną wszedł Sanchez, a ja wytłumaczyłem, że wracam już do kraju i przyjechałem po pamiątki. Oczywiście musiałem się tłumaczyć, dlaczego nie wpadłem wcześniej, powiedziałem jej, że następnym razem jak będę w Chinach to na pewno się zobaczymy. Wybrałem z Sanchezem 20 par okularów, powiedziałem Xiuxiu, że zapłacimy 10 yuanów za sztukę. Zaproponowała 12, a ja zbiłem cenę do 11 yuanów. Zgoda. Przy przekazywaniu torby z okularami zaczęła mówić po polsku: „jeśeś skompy” i klepać mnie po klatce piersiowej. Chwilę później owinęła ręce wokół mnie i przytuliła się. Lekka konsternacja i zdziwiony Sanchez. A Chinka jak się tuliła, tak tuli się dalej. Po chwili łapie mnie za ręce. Nie wiedząc, co począć, mówię do mojego meksykańskiego kolegi, żeby tak nie stał tylko niech zacznie naganiać klientów bo Xiuxiu ewidentnie nie chce pracować. Sanchez nie podchwycił tematu, co pozwoliło mi delikatnie wyrwać się z uścisku dziewczyny i ruszyć do wyjścia. „Tak to się robi” – rzuciłem w kierunku Sancheza i Xiuxiu, wyszedłem ze sklepu i zacząłem nawoływać wszystkich. „Come here! Good price!” – krzyczałem, wywołując salwę śmiechu u otaczających nas Chińczyków. Pytam Xiuxiu a jakieś zwroty po chińsku, żebym i chińczyków naganiał na zakupy. Szepcze mi do ucha słowa trudne do zrozumienia, a tym bardziej trudnej do wypowiedzenia. „Joszulokotąąą” – dwudziesty raz staram się poprawnie to wymówić, aż w końcu udaje mi się! Xiuxiu wybucha śmiechem i dostaje rumieńców. Mówię jej, że chcę wiedzieć, co to za wulgarne zdanie/słowo. Ta odpowiada, że mi nie powie, ale będzie śmiesznie. Podbiegam do Chinki ze sklepu obok, patrzę jej w oczy i wołam dumnie: „Joszulokotąąą”! Chińczycy wybuchają śmiechem i zagadują Xiuxiu. Proszę żeby ktoś mnie uświadomił, co to znaczy. Niestety brak chętnych, ale widać było ewidentne ubawienie całego piętra. A co tam! Powtarzałem tak kolejne zdania przekazywane mi przez moją Chinkę, aż w końcu pojawił się jakiś biały turysta. Bez namysłu chwytam go za rękę i zaciągam do sklepu. „Italiano, Italiano!? Espaniola, Espaniola!? Latino?!” – turysta już chciał odpowiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. „no ynglysz, no ynglysh, joszulokoząąą, szi ynglysz” – powiedziałem, wskazując na Xiuxiu. Turysta został w sklepie, a ja powiedziałem dziewczynie, że naprawdę muszę iść. Nie dałem się namówić na zostanie jeszcze chwili. Pożegnałem się z nią (nie chciała mnie wypuścić!, wtuliła się we mnie i powiedziała, że jak mam iść to z nią!) i poszedłem z Sanchezem na dalsze zakupy. Zyskałem przyjemną świadomość, że jak kiedyś w życiu stwierdzę, że mi nie wyszło, zawsze mogę lecieć do Chin i być europejskim utrzymankiem Xiuxiu).
Nakupowaliśmy pamiątek i wróciliśmy do hotelu.
Nogi uginały się nam pod ciężarem toreb z Silk Marketu. Pamiątki i gadżety miałem z głowy. Mój towarzysz również. Tak w ogóle to warto nadmienić, że Sanchez to niezły kobieciarz. Z wypiekami na twarzy opowiadał mi o swoich podbojach miłosnych. Wykazałem się więc wyczuciem oraz dobrym kojarzeniem faktów i nie pytałem się go po jaką cholerę kupił 20 portfeli „Prady”.
Po zostawieniu zakupów ruszyliśmy na spacer po centrum. Szybko jednak wróciliśmy, gdyż pogoda nie pozwalała na nic – było lodowato, a do tego padało. Nakupowaliśmy piw, pierożków jiaozi w niezliczonej ilości i smakach, poczym wróciliśmy do hotelu. Rozmawialiśmy kilka godzin, spijając chińskie Yan Jing Beer (jedyne 3,5 yuana za butelkę 0,66l), aż poszliśmy spać licząc, że pogoda jutro nam dopisze.

Z Sanchezem. Foto: Mateusz Jakubowski
Budzik zaczął dzwonić o 7:00. Wstaję, biorę prysznic i wychodzę zobaczyć pogodę. Słonecznie!
Co ciekawe, deszcz przegonił smog – pierwszy raz w Chinach mój wzrok sięgał horyzontu. Ależ widoki! Jem szybko zupkę i wychodzę z hotelu. Ostatni dzień będzie intensywny.

Pierwszy i ostatni dzień bez smogu. Foto: Mateusz Jakubowski
Najpierw jadę zobaczyć Świątynię Nieba. (Temple Of Heaven).
Gdy my biliśmy się z Krzyżakami na polach Grunwaldu, w Pekinie trwała właśnie (od 1406 roku) budowa świątyni poświęconej Niebu, zlecona przez Cesarza Yongle (to on wzniósł również Zakazane Miasto). Budowę ukończono w 1420 roku. Temple Of Heaven jest jedną z najbardziej znanych świątyń w Chinach.

Świątynia Nieba. Foto: Mateusz Jakubowski
To tutaj, corocznie, w okresie zimowego przesilenia, Cesarz modlił się do Nieba o obfite plony. Ceremonię poprzedzała trzydniowa medytacja, po której Cesarz, wraz z dworem, udawał się z Zakazanego Miasta do Świątyni Nieba. Co ciekawe, mieszkańcy Pekinu nie mieli prawa brać udziału ani nawet oglądać procesji Cesarza i dworu do świątyni. Na czas marszu pekińczycy mieli obowiązek zamknąć się w domach, zasłonić okna i pozostać w milczeniu. Po dotarciu do świątyni, Cesarz najpierw udawał się do Cesarskiego Sklepienia Nieba (główny budynek) aby medytować i radzić się Bogów w sprawach państwowych. Na noc udawał się do Pawilonu modlitwy o urodzaj aby modlić się do Niebios o obfite plony. Następnego dnia ceremonię kończyło złożenie ofiary ze zwierząt. Bilet wstępu kosztował 30 yuanów. Każdy będący w Pekinie musi tutaj zajrzeć – wrażenia są niesamowite, kompleks zrobił na mnie większe wrażenie niż Lama Temple.
Po świątyni poszedłem do kolejnego domu handlowego, Pearl Market.

Pearl Market. Foto: Mateusz Jakubowski
Miałem już wszystko kupione, zarówno dla siebie, jak i dla bliskich. Poszedłem tam tylko i wyłącznie z ciekawości. W Pearl Market przeważa elektronika. Podrabiane Iphony można kupić już za 300zł. Sanchez na początku swojej przygody z Chinami kupił sobie jedną z tych podróbek i był z niej bardzo zadowolony. Dał mi się nawet pobawić swoim cackiem – nie zauważyłem żadnej różnicy między oryginałem a podróbką. Sanchez mówi to samo. Twierdzi, że się nie zacina i nic nie szwankuje, przyznaje, że od czasu kupna tego telefonu przestał wierzyć w markę produktów. Mówi, że oryginał niczym się nie różni od podróbki, płacimy tylko za logo.
Czas nagli, ruszam więc do Zakazanego Miasta.

Zakazane Miasto. Foto: Mateusz Jakubowski
Bilet kosztuje 45 yuanów. Co ciekawe, można wypożyczyć odtwarzacz audio z „przewodnikiem” w języku polskim. Ja nie kupowałem, miałem opracowania z internetu, toteż wiedziałem, co zwiedzam. Dodatkowo w całym Zakazanym Mieście są tablicę informacyjne w języku angielskim. Sam kompleks jest tak wielki i tak bogaty historycznie, że nie ma sensu bym starał się go tutaj przybliżać, w internecie są dziesiątki opracowań na ten temat. Wystarczy, że przyznam – Zakazane Miasto to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie przyszło mi kiedykolwiek widzieć.

Zakazane Miasto. Foto: Mateusz Jakubowski
Każdy kto odwiedzi Pekin, obowiązkowo musi zaliczyć Zakazane Miasto. Spędziłem tam 3,5 godziny starając się zobaczyć jak najwięcej. Byłem tam aż do 17, czyli do godziny zamknięcia. Chcąc zobaczyć wszystko na spokojnie, wydaje mi się, że optymalnym czasem byłoby poświęcenie na to 5 godzin.

Zakazane Miasto. Foto: Mateusz Jakubowski
Chwilami łapałem się na tym, że jak głupi stałem i podziwiałem przepiękne malowidła czy detale architektury! Miejsce naprawdę hipnotyzuje swoim wdziękiem! Warto wybrać się tam na cały dzień i pozwolić sobie na spokojne, bezstresowe zwiedzanie.

Piękne detale na Zakazanym Mieście. Foto: Mateusz Jakubowski
Po wyjściu z zakazanego miasta wróciłem do hotelu. Nad ranem musiałem być już na lotnisku, dlatego umówiłem się z Sanchezem, że zdrzemnę się dwie godziny, a potem wybierzemy się ostatni raz do centrum.
Po krótkiej drzemce poszliśmy po raz ostatni na bazar Dong’anmen. Warto iść tam kilka razy gdyż dostępne tam „jedzenie” zmienia się. Generalnie większość jest taka sama każdego dnia, jednak robactwo zmienia się i zaobserwowałem nowe przysmaki – wszystko zależy od tego, co Chińczycy złapią danego dnia u siebie w piwnicy co handlarze mają na stanie. Tego dnia dostępne były żaby, dziwne jaszczurki, szarańcze, czy robaczki, których wcześniej nie było. Kolejna rzecz, dla której muszę wrócić do Chin! Niedługo później Sanchez poszedł do sklepu po piwa i wrócił do hotelu. Obiecałem, że jeszcze godzinkę się pokręcę i wrócę do niego.

Nowości na Dong'anmen. Foto: Mateusz Jakubowski
Spacerowałem sobie po głównych ulicach, aż spotkała mnie niemiła przygoda z Chinką-naciągaczką, która zapraszała mnie na tradycyjną herbatkę. Zbyłem ją natychmiast i nawet się nie zatrzymywałem, na co ta zareagowała agresją, od łagodnych „fuck you”, „you are stupid” po łamiące mi serce „go back to your country motherfucker”. Ok., jutro wracam, nie musisz mi przypominać! Generalnie to i tak mogłem trafić gorzej – widziałem innego turystę, który po odmówieniu pójścia został opluty przez Chinkę w twarz. Najgorsze było to, że turysta rozpakował akurat bułkę z MC Donalda, musiał całą ją wyrzucić! Smuci mnie, jak jedzenie się marnuje, mógł mi ją dać. Po zjedzeniu pająka nie mam już żadnych hamulców.
Jeżeli wybierasz się do Chin sprawdź nasz PRZEWODNIK!
Niedługo później wróciłem do hotelu. Zacząłem się pakować, wypijając w międzyczasie z Sanchezem kilka piw i rozmawiając. Mimo, że dopiero się poznaliśmy, żałowałem strasznie, że dzieli nas tak wielka odległość. Sanchez okazał się bardzo wartościowym i inteligentnym człowiekiem. Obiecaliśmy sobie, że spotkamy się jeszcze – albo w Meksyku albo w Polsce!

Z Sanchezem. Foto: Mateusz Jakubowski
Po około dwóch godzinach nadszedł czas pożegnań, poczym pojechałem na lotnisko. W trakcie czekania na samolot poznałem Ouyangqu (wymawiać „Ołjanchu”) – Chińczyka, który wrócił właśnie na święta z Australii. W końcu mogłem porozmawiać z Azjatą po angielsku. Ouyangqu studiuje ekonomie i po zdobyciu w Pekinie odpowiednika naszego licencjata pozwolono mu wyjechać na wyższy stopień do Australii. Jest zakochany w kraju kangurów, jednak tęskni strasznie za Chinami i nie zamieniłby ich na żaden inny kraj. Szepcząc rozmawiamy o zakazanych w Chinach: Facebooku, YouTube i innych. Tłumaczy, że to przez wydarzenia sprzed Tian’anmen i krytykę władzy w internecie. Nie mówi o cenzurze, ale bardziej o wstydzie władzy co do tamtych wydarzeń. Przekonuje, że w Chinach większość ludzi nie ma problemu z systemem i opinia świata wobec Chin jest mocno przesadzona. Po ujrzeniu Pekinu na własne oczy mogę się z tym zgodzić. Z moim nowopoznanym towarzyszem czas zleciał mi naprawdę szybko. Musiałem iść na samolot. Już po kilkudziesięciu minutach byłem w przestworzach. Po dwóch dniach dotarłem (przez Mediolan, Rzym i Pragę) do Polski, żywiąc gorącą nadzieję, a raczej gorące przekonanie, że jeszcze tutaj wrócę.
Na tym kończy się moja przygoda z Chinami.
Po tak wyczerpującej relacji ciężko jest napisać zdanie na zakończenie. Napiszę Wam tylko tyle: ktoś, kogo bardzo cenię, powiedział mi kiedyś, że życie nauczyło go, że nie ma czegoś takiego jak marzenia. Można marzyć, ale nic z tego nie wynika. Marzenia się nie spełniają, WSZYSTKO trzeba samemu wypracować. Pozwolę sobie zmienić trochę te słowa i napiszę: miejcie marzenia i róbcie wszystko, aby je realizować! Stańcie na głowie, zaprzyjcie się i osiągajcie swoje marzenia!
Pamiętajcie, że to prawda - marzenia same się nie spełnią. Po moim przyjeździe do kraju wielu znajomych mówiło mi: „zazdroszczę Ci, też chciałbym/chciałabym zobaczyć Chiny, ale pewnie nie będzie mi to dane”, „Ty to masz dobrze, też bym tak chciał/a”. Za każdym razem odpowiadałem podobnie – skoro chcesz zobaczyć Chiny, to czemu nie pojedziesz? Jak chcesz spełnić marzenia, skoro nic nie robisz w tym kierunku? Jak można wierzyć w to, że spełni się swoje marzenia, skoro już na wstępie żyjemy w przekonaniu, że jest to niemożliwe? Jak można osiągnąć cokolwiek mając w głowach blokady, które powodują, że nawet nie myślimy o realizacji swoich marzeń? Każdy powtarza: „chcę być bogaty”, „chcę zwiedzić świat”, „chcę to, chcę tamto”, ale zazwyczaj nic nie robi w tym kierunku!
Pamiętaj, że bez Twojego dążenia do celu, marzenia są niczym. Zawsze będą tylko utartym frazesem gdzieś z tyłu Twojej głowy. Bez Twojej akcji marzenia zawsze będą iluzją. Do końca życia będziesz tęsknić za kimś, kim nigdy nie byłeś/aś i wspominać to, czego nigdy nie przeżyłeś/aś. Pamiętaj o tym i do boju! Marzenia same się nie spełnią :)
Jeżeli moje słowa do Ciebie nie trafiają, wróć do pierwszej części relacji i przypomnij sobie, jak ja spełniłem swoje marzenie – pojechałem do Chin nie mając złotówki na koncie! Zamiast mówić „marzy mi się to, ale nie mam pieniędzy/pomysłu/zdrowia/siły”, zacząłem działać. I Tobie to polecam!
Mateusz Jakubowski
mateusz[at]taniezwiedzanie.com
Pekin

Zapraszam Cię do zakupu mojej książki - Encyklopedia Taniego Zwiedzania!
Popularne teksty
10 pomysłów na tani wyjazd do Europy
Rezerwacja noclegów - na co patrzeć, chcąc wybrać dobry nocleg? [PORADNIK]
Jedzenie w podróży - poradnik. Jak jeść tanio, na co zwrócić uwagę