Relacja z Indii - część I, przygotowania, trasa wyjazdu i lot do Indii

Mateusz Jakubowski   |   03.03.2014   |   19:40   |   TanieZwiedzanie.com > Blog
Indie - relacja z wyjazdu

Niesamowite Indie. Foto: Mateusz Jakubowski


Wszystko zaczęło się przypadkiem, kiedy buszując po systemach rezerwacyjnych, znalazłem loty do Indii za 1130 zł (liniami Royal Jordanian). W tej cenie dostępny był tylko jeden termin – z wylotem 11 lutego 2014 i powrotem 24 lutego. Wszystkie inne daty miały zabójczą cenę 2139 zł, dlatego nie brałem ich nawet pod uwagę. Wylot z Genewy do Mumbaju, z przesiadką w Ammanie, natomiast powrót z Mumbaju do Amsterdamu, również z przesiadką w Ammanie. Z moją dziewczyną, Anią, podjęliśmy decyzję – kupujemy i lecimy!

Wiele godzin zajęło nam podjęcie decyzji, jak będzie wyglądać nasza trasa w Indiach. Wielkość kraju i mnogość miejsc wartych odwiedzenia, wymagała kompromisu. Po wielu dniach planowania, wytyczania tras i zmieniania zdania, udało nam się podjąć decyzję. Lądujemy w Mumbaju, gdzie od razu wsiadamy do pociągu i ruszamy do Varanasi (1472 km). Tam spędzimy 3 dni i ruszymy dalej – na dzień do Agry (pociągiem), Delhi (również pociągiem), skąd polecimy samolotem na Goa. Na Goa pobyczymy się kilka dni i ruszymy busem do Margao, a stamtąd pociągiem do Mumbaju na dwa dni, z którego to ostatecznie wrócimy do Europy.

Indie - trasa wyjazdu

Nasza trasa po Indiach.

Stwierdziliśmy, że nie bukujemy przez internet ani jednego noclegu – wszystkiego będziemy szukać na miejscu. W związku z tym, jedyne, co musieliśmy przygotować do naszego wyjazdu, to wizy, bilety kolejowe, bilet lotniczy z Delhi na Goa oraz loty: do Genewy (skąd wyruszymy do Indii) oraz z Amsterdamu (gdzie przylatujemy z Indii) do Polski.  Zaczęliśmy od lotów.

Jako, że jesteśmy ze Szczecina, najkorzystniejszą opcją (jak zwykle) okazały się dla nas loty z Berlina (Schönefeld). Za lot Berlin – Genewa (EasyJet) zapłaciliśmy łącznie (za 2 os. + duży bagaż) 280 zł, a lot z Amsterdamu do Berlina (również EasyJet) kosztował nas 310 zł. Z transportem Szczecin-Berlin i Berlin-Szczecin mieliśmy szczęście – trafiliśmy na Grouponie na promocję i zapłaciliśmy za obydwa przejazdy łącznie 80 zł. Normalnie przejazd w jedną stronę kosztuje około 50 zł/osoba. Z kolejną rzeczą - lotem na Goa, nie było problemów. Bilety kupiliśmy na stronie indyjskich linii lotniczych GoAir (300zł za osobę) po czym przeszliśmy do najgorszego, czyli:

Kupno biletów kolejowych

Bilety można co prawda kupić online na stronie przewoźnika, jednak wymagana jest do tego indyjska karta płatnicza, której każdy szanujący się europejczyk nie posiada. Z pomocą przyszła nam strona Cleartrip.com, gdzie można kupić bilety na pociąg w Indiach, używając dowolnej karty płatniczej. System rezerwacji jest dosyć skomplikowany. Sama rejestracja w serwisie wymaga wysłania skanu paszportu i kilku maili. Bilety można kupić w przedsprzedaży zazwyczaj na 30 dni przed dniem odjazdu pociągu. Jako, że Indie liczą sobie przeszło miliard mieszkańców, jak łatwo się domyśleć, bilety zostają wykupione dosłownie chwilę po uruchomieniu sprzedaży. Mimo wszystko, nie oznacza to, że to już koniec i biletów się nie dostanie. Po wykupieniu wszystkich biletów można kupić miejsce na tzw. waitlist – liście oczekujących. Płaci się wtedy normalną cenę jak za przejazd, dzięki czemu otrzymujemy numerek na waitlist i ustawiamy się w ten sposób w wirtualnej kolejce po bilet. Jeżeli ktoś z posiadaczy biletów anuluje ich kupno, przesuwamy się w kolejce oczekujących o jedno oczko. Jeżeli nam się poszczęści i odpowiednio dużo osób anuluje swój bilet, uda nam się otrzymać miejscówkę w pociągu. Szanse są duże – bilety są bardzo tanie (np. bilet w klasie „Sleeper” (kuszetka) z Mumbaju do Varanasi (1472 km) kosztuje w przeliczeniu 25zł!) co powoduje, że wielu Hindusów kupuje bilety w ciemno („może dostanę wolne i pojadę” itp.) a później je anulują. W dniu odjazdu pociągu, na około 2h przed odjazdem, przygotowywany jest tzw. „final chart” – jest to lista osób z listy rezerwowej, które „załapały” się na bilet. Listy te wywieszane są na peronach. Jeżeli nie ma Cię na tej liście – nie możesz jechać, a pieniądze wydane na kupienie miejsca na waitlist wracają na Twoje konto.

Tak w skrócie wygląda w Indiach zakup biletów kolejowych online. Udało się nam kupić wszystkie bilety, z wyłączeniem jednego, najważniejszego kierunku – z Mumbaju do Varanasi (26 godzin będzie trwał ten przejazd!). Jesteśmy na liście oczekujących (na miejscu 56 i 57). Oznacza to, że jeżeli nie załapiemy się na bilety, to już na początku naszej przygody z Indiami mogą wystąpić spore komplikacje. Musimy trzymać kciuki, żeby się udało, bo, mając pozostałe bilety i wytyczoną trasę, po prostu musimy wsiąść w ten pociąg, żeby wszystkie bilety nam nie przepadły. Będzie dobrze!

Wiza do Indii

Aby otrzymać wizę indyjską, należy złożyć w konsulacie wniosek (z dołączonym zdjęciem paszportowym i kserem biletów lotniczych w dwie strony) oraz uiścić opłatę (232 zł). Czas oczekiwania na wizę to około 10 dni roboczych. Dokumentów nie można przesłać pocztą, dlatego do konsulatu trzeba się udać osobiście bądź skorzystać z usług firm pośredniczących. Nie mieliśmy czasu, aby samemu się w to bawić, dlatego postanowiliśmy skorzystać z usług pośrednika. Wybraliśmy firmę Aina Travel i z czystym sumieniem możemy tą firmę polecić. Dbają o klienta – spotkaliśmy się z dużą życzliwością i profesjonalną obsługą – mimo, że o to nie prosiliśmy, byliśmy na bieżąco informowani, zarówno mailowo, jak i przez wiadomości sms/telefon o rozwoju wydarzeń (otrzymanie dokumentów, złożenie ich w konsulacie, otrzymanie wiz, wysłanie ich do nas), dzięki czemu mieliśmy rękę na pulsie. Polecamy.

W ten sposób mieliśmy już wszystko – bilety lotnicze, kolejowe oraz wizy. Tak jak wspomniałem, noclegów będziemy szukać na miejscu. Teraz nie pozostało nam nic innego, jak czekać do 11 lutego na rozpoczęcie naszego tripu!

W końcu nadszedł ten dzień

11 lutego o godzinie 14:45, na 15 minut przed odjazdem naszego busa, zemeldowaliśmy się na szczecińskim dworcu PKS. Autokar już stał. Gdy do niego podeszliśmy, kierowca powiedział, że możemy ruszać od razu, bo tylko nas zawozi. Serio! Jechaliśmy samotnie pustym busikiem. Smutny to widok, w Szczecinie naprawdę ciężko jest rozkręcić jakikolwiek interes. W większości przyjmują się u nas tylko kolejne „Biedronki” i lumpeksy. No ale nic, w najbliższym czasie zapominamy o zmartwieniach! Do Berlina dojechaliśmy bez większych przygód i już po kilkudziesięciu minutach załadowaliśmy się do „EasyJeta”, którym polecieliśmy do Genewy.

Genewa

Na wszystkich podróżnych, którzy lądują na lotnisku w Genewie, czeka miła niespodzianka od miasta – darmowy, ważny 80 minut, bilet na transport publiczny. Grzech nie skorzystać. Przejechaliśmy się zobaczyć słynny zegar kwiatowy w Jardin anglaise (ogród angielski) oraz nad Jezioro Genewskie, aby podziwiać fontannę Jet d’eau, światową rekordzistkę, która wystrzeliwuje strumień wody na wysokość 140 metrów. Po tym wszystkim, mimo, że mieliśmy aż 10 godzin do naszego samolotu, zdecydowaliśmy się na powrót na lotnisko – nie chcieliśmy szlajać się nocą po mieście z bagażami. Jak każdy rasowy Polak, woleliśmy drzemkę na lotnisku!

Lotnisko w Genewie

Na lotnisku w Genewie. Foto: Mateusz Jakubowski

Lotnisko w Genewie, można powiedzieć, jest przyjazne dla wszystkich, którzy mają zamiar na nim spać. Dostępne jest darmowe WiFi (1h na jedno urządzenie), są gniazdka, dzięki czemu podładujemy nasz sprzęt, jest całodobowa kawiarenka. Jest nawet kabina prysznicowa, ale koszt za skorzystanie z niej (w przeliczeniu 45 zł) wymógł na nas duszenie się we własnym smrodku. Rozbiliśmy swoje obozowisko (o dziwo byliśmy jedynymi śpiącymi na lotnisku), umówiliśmy się na dwugodzinne warty i rozpoczęliśmy wyczekiwanie godziny wylotu do stolicy Jordanii - Ammanu (11:45). Około 8-mej odprawiliśmy się i czekaliśmy w strefie wolnocłowej. Od razu zwróciliśmy uwagę na grupkę 8 czy 9 osób, w wieku około 30-45 lat, które beztrosko waliło sobie wódeczkę zakupioną w sklepie wolnocłowym. „Pewnie Polaczki” – rzuciła Ania, jednak mój bystry wzrok i gorliwy patriotyzm nie pozwolił na rzucanie bezpodstawnych oszczerstw pod adresem obywateli Najjaśniejszej RP. „To nie Polaczki, zobacz, nie piją czystej, tylko drinki, zachowują się kulturalnie i są cicho” – odparłem, a Ani, mającej w pamięci, że ma do czynienia z politologiem, pozostało tylko przytaknąć z uznaniem.

Czas mijał, a pijące towarzystwo stawało się coraz głośniejsze. W końcu otworzono nasz gate i mogliśmy ładować się na pokład. Jak się okazało, pijaczki lecą razem z nami. Stanęli obok nas, wypełniając wolną przestrzeń zapachem potu i alkoholu. Nie minęły dwie sekundy i… KLOPS. To Polacy. Słyszymy polskie przekleństwo, a w ich rękach zauważamy polskie paszporty. Ania patrzy na mnie z blaskiem triumfu w oczach. Kobieca intuicja. Wchodzimy na pokład. Mamy miejsca prawie na końcu samolotu. Chowamy bagaż, siadamy. Obserwujemy resztę osób wchodzących na pokład. Okazuje się, że grupka Polaków siada wokół nas, rozbita na trzy rzędy. Po kilkunastu minutach wszyscy już siedzą, zaraz ruszamy. Rozglądam się po samolocie. Mało nas. Około 40% miejsc pozostało wolne.

Zaczynam się zastanawiać, jak będzie w Indiach. Czy naprawdę jest aż tak strasznie, jak ludzie mówią? Czy uda nam się przywyknąć do biedy? Czy wszystko wzięliśmy, czy o czymś zapomnieliśmy? Moje rozważania zostają brutalnie przerwane przez Polaków siedzących obok. „Tyy, fajna, co!?” – mówi jeden z rodaków, pokazując palcem na azjatycką stewardessę. „Nooo! Bierzesz ją? A może tą?” – pyta go współtowarzysz, pokazując palcem na arabską stewardessę z zawiązaną na głowie charakterystyczną, muzułmańską tarhą. „Kurwa, co ona ma głowie!? Czekaj, zrobie se fote!” -  mówi Polaczek, celując w stewardessę aparatem i już po chwili cieszy się swoim pierwszym, wakacyjnym zdjęciem.

Ruszamy

Nie minęło 15 minut, a Polaczki już się wiercą. Jak tylko pojawiła się informacja o możliwości odpięcia pasów, dwóch rodaków wstaje i podchodzi do siedzeń zajmowanych przez pozostałych krajan. Jak się później okaże – będą tak stać przez połowę lotu. Najpierw pojawia się żywiołowa dyskusja o Lechu Kaczyńskim. Śmiali się, że tak samo jak on, chodzą pijani po samolocie. Nadchodzi stewardessa. Polaczki śmieją się, żeby uciekać, bo arabska terrorystka idzie. Stewardessa pyta stojących, czy w czymś może pomóc. „Mało ludzi dzisiaj macie w samolocie, cooo!?” – sapie jej do ucha jeden ze stojących. Stewardessa mówi, że przykro jej, ale nie rozumie. „Cooo!? Po polsku nie umiesz!? Po polsku masz mi mówić, tu sami Polacy są!!!” – rozkazuje nasz rodak. Reszta dławi się ze śmiechu. Stewardessa stara się uśmiechać, powtarza, że nie rozumie, ale prosi, żeby usiedli bo napoje będą nieść. Polaczki siadają, a stewardessę zaczepia inny krajan, który mówi jej po angielsku: „On chciał po prostu powiedzieć, że mu się podobasz”. Stewardessa idzie po napoje, a jeden z rodaków rzuca hasło: „Dobra, pijemy!” – i sięga do torby. „Czekaj, zobaczymy co przyniosą!” – odpowiada mu chór. Na początek stewardessy roznoszą każdemu soczek w kartoniku i paczuszkę fistaszków. Jeden z Polaczków bierze łapczywie fistaszki i rzuca do stewardessy: „lepiej mów, co do żarcia!”. Mija kilka minut i nadjeżdża kolejna stewardessa – tym razem z wózkiem z napojami, również alkoholowymi. „Tyyy! Co one niesą!?” – mówi Polaczek do kolegi, pokazując palcem na zbliżające się butelki. „Czy to czerwony Dżony Łoker!? NO!!! A więc to prawda, że darmowe drinki leją!!!” – ryczy koleżka. Wózek zbliża się do nas leniwie, a rodacy nie spuszczają z niego wzroku, gapiąc się na niego jak dziecko na przejeżdżającą koparkę.

W końcu stewardessa dojeżdża do naszych rodaków.

Wszyscy proszą o czerwonego „Jasia” z Colą. Stewardessa leje alkohol. „More please, more!” – wtórują Polaczki, a stewardessa leje dalej, chcąc wymienić butelkę Johny Walkera na Colę. „More please!” Mówi jeden z nich, a stewardessa tłumaczy, że zaraz nie będzie miejsca na Colę. „Ok., cola in another glass”. Stewardessa leje do pełna szklankę „Jasia”, drugą szklankę napełniając Colą. Reszta husarzy zawołała o to samo. W ten oto sposób alkohol skończył się bardzo szybko. Rozpoczyna się biesiada. Na pokładzie nie rozdano jeszcze ciepłych posiłków do końca, a Polacy już proszą o dolewkę. Stewardessa tłumaczyła, że nie ma już alkoholu. Polaczki nie dawały za wygraną, twierdząc, że nie ma szans, żeby nie mieli już żadnego alkoholu na pokładzie. W końcu jednak poddali się, stewardessa odeszła, a Ci sięgnęli do jednej ze swoich toreb, po własną wódeczkę. No i pili tak sobie, robiąc wielki chlew i budząc zniesmaczenie większości podróżnych. Pozostało nam z Anią pogodzić się z tym. Wyciągneliśmy zeszyt i zaczęliśmy zapisywać złote myśli tych Polaczków, aby ich później obsmarować w internecie. Dajemy sobie jednak spokój i spuszczamy na nich zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że największe rozbawienie w tym żenującym towarzystwie wzbudziło darcie się na cały pokład co jakiś czas: „DALEKO JESZCZE!?”. Wstyd i żenada. A później macie pretensje, że mają nas za bydło i wstyd się przyznać do bycia Polakiem.

Zachowanie Polaków zagranicą

Błagania o alkohol. Foto: Mateusz Jakubowski

Mieliśmy jednak szczęście - po około 3 godzinach Polactwo, śnięte alkoholem, zasnęło, dzięki czemu w samolocie zapanował spokój. Bez większych już przygód dotarliśmy do Ammanu, gdzie przesiedliśmy się na kolejny samolot – do Mumbaju. Po niecałych 6 godzinach lotu wylądowaliśmy w Indiach. Wypełniliśmy karty imigracyjne, przeszliśmy szybko kontrolę i mogliśmy kierować się do wyjścia. Zaraz opuścimy lotnisko i przekonamy się, jak naprawdę wyglądają Indie.

Jak się okazało, naszą pierwszą reakcją na Indie były łzy. Dlaczego? O tym w drugiej części relacji, którą można przeczytać tutaj: relacja z Indii - część druga.


Tagi: Indie  
o autorze  |   o stronie  |   reklama  |   kontakt  |   polityka prywatności  |   Regulamin
Copyright 2012-2023 © TanieZwiedzanie.com. Wszelkie prawa zastrzeżone
×

Naucz się tanio podróżować - kup moją książkę!

Wydałem książkę. 288 stron praktycznej wiedzy, bez lania wody i ogólników. Dowiedz się, jak kupować tanie bilety lotnicze, spać niedrogo na całym świecie i jak najtaniej podróżować wewnątrz konkretnego kraju.

Cena 49.99zł, wysyłka w ciągu 24h.

KUP TERAZ